NAZYWAM SIĘ LILIANA TRZPIL. JEŚLI CHCESZ DO MNIE NAPISAĆ TO ZAPRASZAM: liliana.trzpil(wstaw małpę)gmail.com

CYTOWANIE FRAGMENTÓW Z PODANIEM AUTORA I ŹRÓDŁA czyli: Liliana Trzpil, blog http://ciekawamedycynat.blogspot.com



wtorek, 7 lutego 2012

DZIECKO Z PROBÓWKI

Zabronić, czy popierać? Tym się nie będę zajmowała tutaj oceną moralną. Ale dobrze jest wiedzieć jak to działa. Chociażby po to by wiedzieć czego właściwie się jest zwolennikiem, albo przeciwnikiem.

Zamieszczam po znajomości tekst kolegi, który ma do czynienia z in vitro, i to tak na co dzień, bo pracuje w miejscu gdzie jest to rutynowa procedura. Tomek jest diagnostą laboratoryjnym, absolwentem Uniwersytetu Medycznego, ambitnym, ciekawym świata naukowcem i dobrym źródłem wiedzy. Pisze świetnym, obrazowym i interdyscyplinarnym językiem. Sama bym tak dobrze o „in vitro” nie napisała. Miłej lektury!

---------
Jak wygląda dziecko z próbówki?

Wiadomo z dziećmi są zawsze jakieś problemy. Zdarza się, że problem się pojawia jeszcze przed dzieckiem. Czyli próbujemy, próbujemy i nic albo co jeszcze gorsze jest problem z donoszeniem. Para z problemem zazwyczaj udaj się w końcu do ginekologa, tez zleca badania hormonów, robi USG czasami histeroskopię, czyli to samo mniej więcej co gastroskopia tylko że macicy oraz badania faceta czyli zazwyczaj wystarcza jakościowe badanie nasienia. Na podstawie wyników badań, wywiadu i obserwacji określa się z jakim typem niepłodności mamy do czynienia. Problem może leżeć po jednej bądź po obu stronach ale przejdźmy do sedna czyli co się dzieje gdy konwencjonalne metody nie skutkują.

Niesławna procedura in-vitro (czyli w szkle) polega na ułatwieniu startu dziecku na tym pierwszym odcinku drogi przez życie. Pierwszym etapem jest stymulacja kobiety hormonami. Robi się to po to aby dojrzało kilka jajeczek na raz. No bo wszyscy wiedzą, że jaja to mają wbrew obiegowym opiniom kobiety. Siedzą sobie te jaja w jajnikach i powoli dojrzewają, raz w jednym raz w drugim jajniku tu obrazek: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Illu_cervix.jpg nam jednak do zapłonienia potrzebnych jest kilka i to na raz tak więc wymusza się dojrzewanie kilku.
Gdy już sobie urosną pęcherzyki Graffa (małe inkubatory na jaja) to ginekolog wraz z anestezjologiem, położną i embriologiem przystępują do mrocznego rytuału nazwanego punkcją. Cel jest taki aby nakłuć jajnik, pobrać płyn z pęcherzyków, który powinien zawierać komórki jajowe. Następnie embriolog przeszukuje pobrany płyn oczyszcza odnalezione komórki jajowe z komórek ziarnistych i przygotowuje do zapłodnienia.
W między czasie w otoczeniu zdjęć nieskromnych kobiet przyszły ojciec oddaje nasienie. Choć nie zawsze, czasami i jemu potrzebna jest punkcja a nie jest to widok dla ludzi o słabych żołądkach, na szczęście sam pacjent wtedy śpi. Nie zależnie od sposobu dostarczenia materiału tenże się oczyszcza, płucze i izoluje się z niego plemniki, małe zwinne kijanki.
Punktem kulminacyjnym jest tzw zakłucie czyli trzeba sobie usiąść przy mikroskopie i przy użyciu mikromanipulatorów złapać plemnika w igłę wbić się w komórkę jajową i wpuścić go tam. Jest to moment powstania nowego życia, naprawdę fajnie się na to patrzy.
Każda zakłuta komórka jest już teraz zygotą trafia na swoje własne podłoże wzrostowe i 3 dni dzieli się, tym samym otrzymuje status zarodka. Oczywiście takie hodowle też trzeba pielęgnować i ich doglądać. Jedne zarodki rosną szybciej inne wolniej. Po około 3 dniach następuje transfer czyli przeniesienie zarodków do ich miejsca przeznaczenia: na ścianę macicy. Oczywiście kobieta nadal jest na lekach, które przygotowują ścianę do przyjęcia zarodków. To ile zarodków się poda zależy od wieku pacjentki, preferencji, poziomu hormonów, historii ciąż. Zazwyczaj podaje się 2. Zazwyczaj rodzi się jedno dziecko. Podaje się dwa gdyż poprawia to stymulację, organizm kobiety lepiej zauważa 2 zarodki niż jeden. Jeśli zachodzi taka potrzeba podaję się więcej. Podanie zbyt dużej ilości to ryzyko ciąży mnogiej, która jest niebezpieczna a podanie zbyt małej to ryzyko że się nie uda. Zazwyczaj tylko jeden zarodek ma tyle siły by się rozwinąć a pozostałe obumierają. Czasami zdarzają się bliźniaki a raz na jakiś czas nawet trojaczki. Aby uspokoić tych, którzy na słowo obumierają dostają wstrząsu podam dość ciekawą informację. Otóż w naturze około 80% zarodków naturalnie obumiera w ciągi pierwszych tygodni ciąży. Czego w ogóle kobieta nie zauważa. Tak po prostu niestety jest, nie zależnie od tego jaką metodą powstało dziecko to jest jednym z 5 które miało szanse się urodzić.
W trakcie 3 dniowej hodowli na płytkach też część zarodków obumiera. Często jest też tak, że z pobranych komórek jajowych tylko kilka nadaje się do dalszych etapów.
Tu docieramy do najbardziej chyba kontrowersyjnej części całej procedury: co się dzieje z resztą zarodków? Zazwyczaj tworzy się ich więcej niż się podaje z prostej przyczyny, wcale nie musi się za pierwszym razem udać. Dodatkowe zarodki się mrozi. Używa się do tego specjalnych odczynników i rurek i ostatecznie wkłada się je do ciekłego azotu. Pojemniki na ciekły azot to takie pękate beczki o budowie kubka termicznego w których wiszą sobie koszyczki z materiałem od pacjentów i to wszystko jest zalane ciekłym azotem. Z uwagi na porównanie do lokaty bankowej taki materiał nazywamy depozytem.
Zarodki w takich beczkach są absolutnie bezpieczne dla nich czas się zatrzymał. Czekają na decyzję swoich protoplastów (rodziców) bo w każdej chwili można je rozmrozić i podać do transferu. Zarodki takie się nie starzeją za to ich matka tak więc nie warto czekać do pięćdziesiątki bo wtedy ciąża jest bardzo ciężka do donoszenia.
Część rodziców decyduje się na przekazanie zarodków do adopcji i takie zarodki można adoptować, przyjąć, donosić, urodzić i wychować podejrzewam że jest to prostsze niż zwykła adopcja ale na pewno więcej kosztuje.

-------
Ładnie napisał, prawda?
Nie wiedziałam, że mrożone zarodki można adoptować. W razie pytań do Tomka – wpiszcie je w komentarze, albo dajcie do mnie. Przekażę.
I proszę, oszczędźcie komentarzy natury moralnej. Trzeba wiedzieć jak wygląda procedura, żeby móc ją polecać lub potępiać. I to, że umieszczam informacje o „in vitro” nie oznacza że jestem zwolennikiem. Umieszczam opis, żeby było wiadomo JAK TO DZIAŁA.

2 komentarze:

  1. Witam !
    Artykuł świetny ! Nieraz już czytałam podobny opis powstawania życia w próbówce i zawsze zastanawia mnie czy przerwanie życia zarodka w tak wczesnym etapie przez uśpienie go w ciekłym azocie nie wpłynie po rozmrożeniu na jego pózniejszy rozwój.
    Jeśli chodzi o stronę moralną to każdy szukający takiego rozwiązania swego problemu musi sam sobie odpowiedzieć na takie pytanie i jednoznacznej odpowiedzi chyba nie ma, Każdy ma własne sumienie i tylko nim powinien się kierować.
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. To może szerzej wyjaśnię o co chodzi z tym mrożeniem: cała procedura ma na celu takie schłodzenie komórek aby zatrzymać wszystkie reakcje chemiczne które w nich zachodzą. Cała sztuka polega na tym aby w trakcje mrożenia nic nie pękło i nie chodzi tu o pękanie całej komórki a raczej o pękanie pojedynczych cząsteczek białek. To samo może się stać przy rozmrażaniu coś może pęknąć. Tak więc czas jaki zarodek spędza w azocie nie ma znaczenia na jego przeżywalność. Wszystko zależy od tego czy był dobrze zamrożony i rozmrożony.

    OdpowiedzUsuń